poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 14 - Jak dobrze mieć przyjaciółkę.

Witajcie!
Całe 5 stron.
Wróciłam :D
Za tydzień lub dwa nowy rozdział.
Dla Marysi, Eweliny i Miśka bo są najlepszym co mnie w życiu spotkało <3






Rozdział 14 : Jak to dobrze mieć przyjaciółkę.

„Nikt mnie nie zna tak jak ona.
Dla niej nie jestem tajemnicą.”
L.B

„Przyjaciele są jak ciche anioły, 
które podnoszą nas, 
kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać.”
~Antoine de Saint-Exupery


Sylwester zbliżał się wielkimi krokami. Pogoda była okropna, ale to nie przeszkadzało Ginny Weasley w robieniu zakupów razem ze swoją przyjaciółką, Hermioną Granger, która miała ochotę zakopać się pod kocami z lampką wina, dobrymi czekoladkami oraz książką w ręku. Podczas tej śnieżycy, która nawiedziła Londyn trzydziestego grudnia, Hermiona miała ochotę tylko i wyłącznie na to, ale kiedy podzieliła się pomysłem z Gin, ta prychnęła oburzona i wręcz siłą wyciągnęła ją z domu na sylwestrowe zakupy.

- Jutro impreza, o czym dobrze wiesz. Nie pójdziesz w byle czym, idziemy na zakupy - Gin użyła takiego tonu, że Hermiona wiedziała, iż nie ma sensu z nią spekulować. Według niej pomysł zakupów był co najmniej idiotyczny.

Dziewczyny były już chyba w każdym możliwym sklepie, łącznie z tymi mugolskimi, a dotąd nie znalazły nic interesującego. Kilka godzin w takiej zawierusze, pomyślała Hermiona, na pewno będę chora. Buty mi już przemokły, a nie mogę teraz użyć magii, za dużo mugoli dookoła.

- Gin, błagam chodźmy w jakieś ustronne miejsce... Muszę się osuszyć i rzucić zaklęcie ocieplające, bo inaczej do jutra zachoruję - powiedziała w końcu Hermiona na ucho przyjaciółce, ale ta tylko prychnęła i popatrzyła na nią z politowaniem. Skierowała się jednak w kierunku toalet i klatki schodowej, której szczerze mówiąc w Harrodsie nikt nie używał - wszyscy poruszali się tymi windowami... windami... Czy jak im tam. I ruchomymi schodami. Ale te mugolskie ruchome schody to nie to samo co schody w Hogwarcie, pomyślała Ginny.

Gdy Hermiona zdołała wreszcie uciec Gin, teleportowała się do sklepu, który szczerze uwielbiała. Kochała przyjaciółkę, ale ta dziewczyna potrafiła być czasem naprawdę irytująca, denerwująca i upierdliwa. Lepiej będzie zmierzyć się później z jej złością niż wytrzymywać z nią kolejne godziny. Ginny szybko kupi sukienkę, podczas gdy Hermiona wybierze taką jaką sama chce, a z koleżanką nie byłoby to takie proste. Hermiona wbrew przekonaniu większości osób miała dobry gust i znalazła wymarzoną sukienkę już dawno, teraz pozostawało ją tylko kupić. I może uda jej się wrócić nim Ginny się zorientuje.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry, słonko. Czyżbyś przybyła po sukienkę?

Hermiona znała tę starszą panią już przynajmniej dwa lata. Od tak dawna chodziła do tego butiku, a że ubrania jej się naprawdę podobały i sprzedawczyni była bardzo miła, dziewczyna zaglądała tu bardzo często -przez co stała się ulubioną klientką, którą obowiązywały dodatkowe promocje i piękne suknie szyte na miarę.

Jedną z takich sukni zostawiła sobie właśnie na sylwestra. Była biała, z fioletowym zakończeniem. Obszywana czarnymi cekinami o nieregularnych kształtach. Delikatnie wchodząca w fiolet, stopniowo cieniowana. Wirująca wokół własnej osi, delikatna, z jedwabnymi halkami. Bez ramiączek, z dekoltem w kształcie serca. Do połowy uda. Ta sukienka była idealna. Spodobała się jej od razu. Zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia.

- Dziękuję, pani Aniu, ile płacę?

- Tak jak się umawiałyśmy, kochana. 20 funtów i jest twoja.

- Naprawdę dziękuję - dodała wyjmując pieniądze. - Do następnej dostawy. Do widzenia.

- Do zobaczenia, Hermionko.

***

- Gdzieś ty była?!

- Na zakupach.

- Nie, na zakupach byłaś ze mną.Co ty sobie myślałaś?

- Miałam upatrzoną sukienkę i po prostu chciałam ją kupić. Jak widzisz zajęło mi to chwilę. Jestem już z powrotem.

- A pokażesz mi ją chociaż?

- Nie.

- Nie bądź wredna, mendo! Uciekłaś ode mnie, a teraz nie możesz pokazać mi sukienki. Wypchaj się, pffff...

Ginny po tych słowach teleportowała się do Nory. A Hermiona z uśmiechem satysfakcji na ustach zrobiła to samo. Przez myśl przeszła jej tylko jedna myśl... jaką sukienkę ma Ginny?

***

- Gotowa?

- Prawie.

- Jeszcze się nie odfochałaś?

- Ja się nie fochnęłam.

- W takim razie co to było?

- Obraza majestatu - mówiąc to, Ginny spojrzała na Hermionę poważnym wzrokiem niczym pani Weasley  przed nakrzyczenieniem na Freda i Georga. Zaraz po uświadomieniu sobie tego, dziewczyny, jakby czytając sobie w myślach wybuchły śmiechem. Były jak siostry. Nie, były jak bliźniaczki. Jednojajowe. Co z tego, że prawie w ogóle niepodobne do siebie. Z różniącymi się charakterami. Najważniejsze było to, że niemal dosłownie czytały sobie myślach. Nie musiały używać legilimencji, by myśleć o tym samym, by w podobnych momentach wybuchać śmiechem. Były, są i będą razem. Połączyło ich coś magicznego. Przyjaźń. Pokrewne dusze? Być może. To wie sam Merlin. Je to nie obchodziło. Miały siebie, a to było najważniejsze. Już sam Arystoteles mówił, że przyjaciele to jedna dusza w dwóch ciałach. Miały tyle wspólnych wspomnień. Przeżyły bitwę. Wygrały. Wspierają się. Mają pewność, ze nic ich nie rozłączy. Ale czy pewność wystarczy?

- Ech, no dobrze, Gin, a pokażesz mi tą swoją sukienkę.

- Mogę, ale jeżeli ty pokażesz mi swoją.

Hermiona wyciągnęła różdżkę i zaklęciem Accio przywołała swoją sukienkę.

- Jest piękna.

- No wiem, ale teraz ja chcę zobaczyć twoją - odpowiedziała Hermiona, uśmeichając się lekko złośliwie.

- No to patrz - powiedziała Gin, wyciągając sukienkę z ogromnego beżowego pudła, które nie wiadomo jak i kiedy znalazło się na jej kolanach. Suknia była butelkowo-zielona. Do połowy uda. Bez ramiączek, z mocno podkreślona talią i rozszerzanym dołem. Dekolt w kształcie serca eksponował to, co powinien. Kiedy Gin jednym machnięciem różdżki założyłą ją na siebie i okręciła wokół własnej osi, Hermiona zauważyła jak kusząco w górę ucieka sukienka. Pod wrażeniem jej oczy niemal wyszły z orbit.

- O Merlinie!

- Piękna, co nie? Też mi się podoba - powiedziała Ginny z chytrym uśmiechem.

- Piękna, Ginny, ona na tobie idealnie leży.

- No wiem - odparła uśmiechając się. - Teraz ty przymierzaj swoją- dodała pokazując język.

Nie minęła chwila, a Hermiona stała w swojej sukience, która idealnie podkreślała jej atuty.

- No kochana, teraz tylko makijaż i każdy facet jest twój... tylko zostaw coś dla mnie.

Obie dziewczyny wybuchły śmiechem. Jak to dobrze mieć przyjaciółkę...

***

Dwie godziny później dziewczyny zeszły na dół. Powiedziały pani Weasley, że wrócą dopiero jutro i żeby się o nie nie martwiła. Zatroskana kobieta przypomniała dziewczynom, aby były ostrożne i wysłały patronusa gdy tylko dotrą do Pansy. Po wojnie wiele się zmieniło i pani Weasley wyzbyła się uprzedzeń co do czystokrwistych, ale nie troski o dzieci. Nieważne, że te mają już po 17 lat i więcej, ona nigdy nie wyzbędzie się tej miłości. Jest matką siedmiorga dzieci, z których każde kocha taką samą silną miłością, takim uczuciem obdarzyła również Hermionę i Harrego. Jej miłość jest ogromna. Hermiona w pewnym moemencie pomyślała, że sama też kiedyś by tak chciała. Chciałaby mieć kochającego męża, dużą rodzinę. Chciałaby być szczęśliwa. Tak po prostu, nic więcej. Mieć kochającego męża, zdrowe, zdolne dzieci. Chwilę melancholii przerwała jej Ginny, która pociągnęła ją ku drzwiom wyjściowym. To ją dostatecznie otrzeźwiło. Harry czekał na dziewczyny już w miejscu teleportacji. Chyba miał już za sobą tyradę pani Weasley. Kto jak kto, ale Molly Weasley potrafiła swoją miłością doprowadzić nawet do szczytu wytrzymałości. Zwłaszcza po tym kiedy okazało się, że Harry Potter będzie jej zięciem. Nie da się ukryć, iż kobieta miała cichą nadzieję, aby Hermiona była jej synową, ale chyba wszystko wskazywało na to, że tak się nie stanie.

Kilka minut później cała trójka w eleganckich zimowych płaszczach stała pod rezydencją Parkinsonów. Nie wiadomo kiedy pojawił się skrzat.

- Witam państwa w rezydencji Parkinsonów. Jestem Zygfryd. Proszę państwa za mną. Kelly, zabierz państwa płaszcze!

Widocznie skrzaty domowe również miały swoją hierarchię. Znikąd pojawiła się Kelly, drobna, nieśmiała skrzatka, która szybko cichym głosem poprosiła mademoiselle i sieur o płaszcze, które zniknęły wraz z nią w mgnieniu oka. Hermiona dopiero teraz rozejrzała się po korytarzu. Bogactwo i elegancję widać było niemal na każdym kroku. Jednakże rezydencja nie była tak chłodna jak Malfoy Manor. Ściany z litego marmuru, na których powieszone były portrety dostojnych ludzi. Postacie patrzyły na nich z wyższością, a niektóre eleganckim gestem przytykały sobie chustki do nosa. Cóż, nic dziwnego, to w końcu czystokrwiści, a do ich rezydencji przybyła szlama i zdrajczyni krwi. W głębi dało się dostrzec wiele drzwi, a korytarz wyglądał na taki, który prowadzi donikąd. Nagle z ciemności wyłoniły się schody, ledwie widoczne w panującym półmroku. Wykonane również z marmuru, ale ciemnego, których poręcz miała złote zdobienia. Przyjaciele nawet nie liczyli ile par tajemnych drzwi ominęli, a ile zostało jeszcze przed nimi. Kiedy tylko weszli na piętro usłyszeli rytm muzyki, stukanie szklanek i krzyk Pansy, która chyba podnosiła głos na nieszczęsnego Blaise'a. Na całym piętrze wisiały balony, a w powietrzu unosiły się płonące świece o zapachu pomarańczy. W oczy rzucały się niebieskie serpentyny i zielono-srebrne herby Slytherinu.

- Ej, ja się tutaj czuję zdominowana Slytherinem! - krzyknęła Ginny, na co Blaise podskoczył tłukąc szklanki które trzymał w ręku.

- Gin, Harry, Herma! Już jesteście! Blaise, napraw te szklanki! Nie można w ogóle na tobie polegać!

- Ej, Pansy, spokojnie, nie krzycz na biednego Diabełka, on nam tu zaraz zawału dostanie - powiedział Harry, który niemal został uduszony przez niedźwiedzi uścisk Pansy.

- Ależ ja jestem spokojna! Nie wiem o co wam chodzi!

- Reparo. Tak, kochanie, jesteś bardzo spokojna.

- Czekaj Blaise, jakie kochanie? Hmm? - zapytała Gin, która zaczęła w końcu normalnie oddychać. Hermiona, która została właśnie zmiażdżona w uścisku ślizgonki rzuciła okiem na prawą dłoń Pansy i już zrozumiała. Blaise jej się oświadczył!

- Jakby Ci to wyjaśnić Gin... Oświadczyłem się Pan - dodał z uśmiechem.

Na tę informację wybuchły oklaski i śmiech, a Harry rzucił się na Blaise'a z okrzykiem „No w końcu, stary!”. Teraz wśród tej radości czekali tylko na Malfoy'a. A Hermionę ogarniał niepokój.

***

- Dostała przesyłkę?

- Tak.

- Otworzyła?

- Oczywiście, pani.

- Przymierzyła

- Tak.

- A dziś...wzięła ją ze sobą? Dopilnowałeś tego?

- Nawet nie musiałem, pani. Ta mała zdrajczyni krwi sama ją do tego namówiła.

- Bardzo dobrze. Więc teraz idź i wykonuj dalej swoje zadanie.

***

Czekanie na Malfoy'a stawało się uciążliwe. Szczególnie dla Hermiony, która nie wiedziała czego może się po nim spodziewać. Jeżeli dzisiaj pocałuje ją jeszcze raz, nie ręczy za siebie. Od ostatniego pocałunku jest chodzącą bombą zegarową i potrzeba tylko zapalnika, by wybuchła. Nie wiadomo jak i kiedy.

- Spokojnie Mionka, nawet jeżeli nie przyjdzie to nic się nie stanie. I nie tykaj tak głośno - powiedziała Gin i poszła do Harrego, który siedział po przeciwnej stronie.

Zbliżała się dziewiętnasta, już powinni zaczynać imprezę, ale brakowało Malfoy'a.

W końcu usłyszeli cichy trzask towarzyszący teleportacji, Pan oderwała się od Blaisa, a po chwili Zygfryd przyprowadził Dracona. Wszedł do salonu i nonszalancko oparł się o framugę drzwi z papierosem w ustach i seksownie rozpiętą błękitną koszulą, która ukazywała fragment jego umięśnionej klatki piersiowej. Wyglądałby pociągająco, gdyby nie jeden szczegół. Mianowicie z kącika ust leciała mu stróżka krwi, a pod okiem miał ogromnego krwiaka. Hermionie stanęło serce. Pansy w ostatniej chwili powstrzymała się przed rzuceniem na chłopaka. Wszyscy wpatrywali się w Malfoya niezrozumiałym wzrokiem. Blaise przywołał kilka butelek Ognistej i sześć szklanek.

- No stary, siadaj. Co się, kurwa stało?!

Malfoy nic nie mówiąc podszedł do kanapy i usiadł. W salonie panowała niezmącona cisza. Papierosa wrzucił do wyczarowanej przed chwilą popielniczki. Nalał sobie bursztynowego trunku do literatki. Już miał zacząć mówić, kiedy ponownie rozejrzał się po przyjaciołach. Jego wzrok najdłużej zatrzymał się na Hermionie. Czuła jak rozbierał ją wzrokiem. Delikatnie powoli od stóp po głowę. Jego myśli dziewczyna zajęła całkowicie. Czuł, że chciałby ją mieć, na zawsze. Przez przypadek jego wzrok natrafił na szyję gryfonki. I wtedy go zauważył. W kształcie kiści winogrona. Fioletowe, czarne i białe. Mieniące i błyszczące. Skądś go znał. Ale nie... To nie mogło być to! Bo przecież skąd miałaby przeklętą kolię? Ale poznał ten błysk szarłatu w szlachetnych kamieniach. To musiała być TA kolia.

- Granger, zdejmuj ten naszyjnik! - krzyknął Malfoy, po chwili ciszy. Teraz nikt nie wiedział już o co chodzi. Zszokowane miny przyjaciół mówiły mu wszystko.

Tak, ten sylwester zapowiadał się ciekawie. 

***

- Wykonałeś swoje zadanie?

- Tak, pani.

- Mam nadzieję, że dokładnie. To musi się udać. A teraz idź. Muszę odpocząć.