Gdyby
tylko życie było tak udane,
Gdyby tylko wszystko było tak jak jest zaplanowane,
Gdyby tylko marzenia się co chwile spełniały,
Gdyby choroby nie istniały,
Gdyby każdy z nas miał na wszystko czas,
Gdyby miłość w kieszeni miał każdy z nas,
Gdyby tylko życie nie dawało w kość,
Gdyby los nie rzucał nas na stos....
Gdyby tylko wszystko było tak jak jest zaplanowane,
Gdyby tylko marzenia się co chwile spełniały,
Gdyby choroby nie istniały,
Gdyby każdy z nas miał na wszystko czas,
Gdyby miłość w kieszeni miał każdy z nas,
Gdyby tylko życie nie dawało w kość,
Gdyby los nie rzucał nas na stos....
Minął
miesiąc od rozpoczęcia nowego roku szkolnego w Szkole Magii i
Czarodziejstwa Hogwart, wszystko było idealnie. Uczniowie
przyzwyczaili się do pokoju panującego miedzy sześciorgiem
zagorzałych wrogów, nauczyciele zamęczali z powodu zbliżających się OWTEM-ów i SUM-ów. Wszyscy cieszyli się życiem, tak jak to w
Hogwarcie bywa. Ale dzisiejszy dzień miał być nieszczęśliwy.
Było to widoczne już od wschodu słońca. Zamiast pomarańczowego
nieba pewna czekoladowo oka gryfonka ujrzała ciemność. Padał deszcz
i od rana zbierało się na burzę. Mało kto był tego dnia w wyśmienitym humorze. W Wielkiej Sali zamiast gwaru wesołych rozmów
słychać było smętne pomruki niezadowolonych i niewyspanych
uczniów. Jedynie Dumbeldore, jak zwykle w wyśmienitym humorze,
częstował wszystkich swoimi cytrynowymi dropsami.
Jego
niebieskie szaty w morskim odcieniu kontrastowały z siwizną brody i
włosów. Patrzył na wszystkich spod połówek okularów i
obdarowywał wesołym uśmiechem, który naciągał wszystkie jego
zmarszczki, a przybywało ich z roku na rok. W wieży Ravenclaw
niemal wszystkich uczniów morzył sen, jednakże pewna blond włosa uczennica, jak zwykle tryskająca energią i zarażała optymizmem,
zbierała się na codzienne pyszne śniadanie w Wielkiej Sali.
W
wieży Huffelpufu było nadzwyczaj cicho i spokojnie, gdyż wszyscy
uczniowie tego domu byli już w Wielkiej Sali, bądź na szkolnych
korytarzach.
Dom Slytherina był jak zwykle mroczny i cichy, każdy schodził z drogi przywódcy ich domu i jego przyjaciołom, a dzisiaj wchodzenie im w drogę nie skończyłoby się dobrze. Każdy z nich był w parszywym humorze, łącznie z potomkiem samego Diabła, Blaisem Zabinim, którego zazwyczaj trzymał się dobry nastrój.
Dom Slytherina był jak zwykle mroczny i cichy, każdy schodził z drogi przywódcy ich domu i jego przyjaciołom, a dzisiaj wchodzenie im w drogę nie skończyłoby się dobrze. Każdy z nich był w parszywym humorze, łącznie z potomkiem samego Diabła, Blaisem Zabinim, którego zazwyczaj trzymał się dobry nastrój.
Mieszkańcy
dormitoriów Gryffindora byli zmęczeni i smętni. Nikt nie był w
dobrym humorze. Być
może był to wpływ pogody, ciśnienia, października, ewentualnie
osłabienia magii. Nikt tego nie wiedział.
Kiedy
Wielka Sala zapełniła się uczniami, przynajmniej część z nich
odzyskała dobry humor. Hermiona Granger wychodziła z wieży
Gryffindoru i zmierzała schodami w stronę Wielkiej Sali. Wyglądała
jak okaz niezwykłej niedbałości, ale
była zbyt zmęczona by zwrócić na to uwagę. Jej czerwony sweterek
nałożony został na odwrót, koszula była źle zapięta, pończochy
postrzępione, buty niezawiązane. Nawet Dracon Malfoy tego feralnego
dnia był w nieładzie: źle zapięty krawat, niedopięta koszula,
pomięte spodnie. W takim stanie zmierzał w stronę Wielkiej Sali.
Skacowany, bo nie mógł znaleźć odpowiedniego eliksiru, i głodny,
bo mimo wszystko niezmiernie chciało mu się jeść. Nagle z
impetentem na kogoś wpadł:
-
Uważaj jak chodzisz...
-
Ty też mógłbyś imbecylu!
-
Merlinie, Hermiona... - powiedział i podał jej rękę.
-
Godryku, uważałbyś czasem Malfoy - dodała z wyrzutem, odrzucając
jego wyciągniętą dłoń. Wstała naburmuszona i poszła w stronę
Wielkiej Sali. Malfoy chwilę stał z otwartą buzią, po czym
odwrócił się urażony i ruszył w stronę lochów do swoje
prywatnego Dormitorium, aby napić się Ognistej. Być może picie
alkoholu z rana nie było najlepszym pomysłem, ale po tym co miało
przed chwilą miejsce musiał jakoś wyjść z szoku.
***
No może by i go przeprosiła, ale z drugiej strony... Po co na nią wpadał?! Niech by uważał jak chodzi, a nie na nią wpada, imbecyl. Ale za to przystojny imbecyl... Idiota, ale te jego oczy... GRANGER, koniec tych przemyśleń! Takie myśli kłębiły się w głowie Hermiony Granger, kiedy kończyła jeść najważniejszy posiłek w ciągu dnia. Och, no dobra przeproszę go na Eliksirach. Jednak ani na eliksirach, ani na żadnych innych zajęciach Hermiona nie miała okazji przeprosić Dracona. Gdy tylko do niego podchodziła, on traktował ją jak powietrze. Blaise, Pansy, Ginny, ani nawet Harry nie mogli przemówić mu do rozumu. W końcu Hermiona zrezygnowała i stwierdziła, że Malfoy sam do niej przyjdzie. Nie wiedziała jednak, że w pokoju obok chłopak postanowił przyjąć przeprosiny...
***
Tydzień
później Dracon Malfoy i Hermiona Granger wciąż byli na ścieżce
wojennej. Ranili się słowami, czynami, ukradkowymi spojrzeniami.
Uczucie, które zaczęło w nich kiełkować, zniknęło jak za
machnięciem różdżki - schowane w najdalszych zakamarkach serc. Nie
pomagały namowy przyjaciół, rozmowy... Nic. Nastały okropne
czasy. Ale najgorsze dopiero na nich czekało.
***
-
Uważaj jak łazisz, idiotko! - powiedział Malfoy, który wychodząc
z Wielkiej Sali zahaczył przypadkowo barkiem o Hermionę, która
jeszcze bardziej przypadkowo włożyła łokieć między jego żebra.
- To ty uważaj, fretko - powiedziała z wyniosłością w głosie.
-
Jak się zwracasz do arystokraty... szlamo! - w oczach Hermiony
zabłysnęły łzy, ale nie rozpłakała się. Kiedy już miała coś
odpowiedzieć, oboje usłyszeli chłodny głos profesora.
- Granger, Malfoy, odejmuje waszym domom po pięćdziesiąt punktów, a wy otrzymujecie szlaban. Dzisiaj o 20:00 przed moim gabinetem - obrzucił ich morderczym spojrzeniem i odwrócił się w stronę lochów powiewając przerażająco swoimi czarnymi szatami. Granger i Malfoy obrzucili się spojrzeniami i odeszli, każde w swoją stronę.
***
Równo
o 20. Draco i Hermiona stawili się w gabinecie Snape'a. Po odebraniu
różdzek profesor dał im dwie godziny na wyszorowanie kociołków
ręcznie, a trzeba pamiętać, że wyczyszczenie aż 150 sztuk wymaga
czasu, cierpliwości i siły.
Przez
pierwszą godzinę pracowali w ciszy, ale Draco dłużej tak już nie
mógł. Co chwile przybliżał się do gryfonki, gdyż po raz
pierwszy w swoim życiu chciał kogoś przeprosić, a dokładnie
przeprosić ją za to słowo. Słowo, którego nie używał od końca
wojny. Słowo, którym ranił ją tyle czasu. Znienawidzone, raniące,
okropne... SŁOWO.
Delikatne muśnięcia dłońmi i otumaniający zapach perfum przyprawiały
Hermionę o zawroty głowy, dreszcze i motylki w brzuchu, a także
przyśpieszone tętno i szybsze bicie serca. Starała się to
ignorować, ale kiedy on stał obok było to niemal niemożliwe.
Wreszcie
szlaban się skończył. Snape przyszedł, oddał im różdżki i
kazał migiem wracać do siebie. Wykorzystał też okazję i zagroził
im kolejnym, dłuższym i cięższym, szlbanem, jeżeli jeszcze raz
będą się tak wyzywać. W końcu powinni zachowywać się jak
dorośli.
Kiedy Hermiona szła do wyjścia lochów nagle ktoś złapał ją za
nadgarstek, a drugą ręką zakrył usta. Poczuła znajome perfumy i
wiedziała, że to Malfoy. Miała ochotę go kopnąć, ponieważ rękę
z różdżką miała zablokowaną, ale nie zdążyła, gdyż w
jednej chwili została przygwożdżona do ściany i brutalnie
pocałowana. Na początku próbowała się oprzeć, jednak pod
naciskiem jego warg uległa. Miękły jej kolana, a motyle w brzuchu
nie chciały przestać latać. Nagle oderwali się od siebie, a ona
usłyszała tylko ciche, ledwo dosłyszalnie wyszeptane, słowo
„przepraszam” i zanim się zorientowała Malfoya już nie było.
Witam Was po tak długim czasie. Mam nadzieję, ze rozdział się spodoba, następny w styczniu i o wiele dłuższy, proszę o komentarze, bo tylko one motywują mnie do pracy, jeżeli chcecie porozmawiać zapraszam na GG. Przepraszam za błędy, szukam bety!!!
Buziaki:*
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, OBY BYŁ LEPSZY NIŻ TEN!!